środa, 11 września 2013

O, skarżą się na nas...

W sumie dość dawno temu to było, bo artykuł widnieje pod datą 25 sierpnia, ale jakoś dopiero teraz na niego trafiłam. Otóż portal Gazeta  po raz kolejny uraczył nas anonimowym artykułem z rzy... ekhm, z życia wziętym. Tym razem o niewyobrażalnym chamstwie klientów klubów fitness. Poczuwam się do przynależności do tej grupy, więc się wypowiem.

Oczywiście w artykule nie pada nie tylko nazwisko autora, ale i żadne nazwisko jego interlokutorów - rzekome wypowiedzi pochodzą od "menadżerki", "recepcjonistki" i "sprzątaczki". Co oczywiście daje nadzieję na to, że to jednak są wymysły własne redakcji, bo jeśli tak nie jest, to kolejny dowód na to, jak wielkie problemy z zarządzaniem i komunikacją, a zwłaszcza ze stosunkiem do klienta, ma branża fitness.



(Chociaż może to nie tylko problem tej branży? W końcu od wielu miesięcy mnóstwo osób, z jakimiś tam przedstawicielami Gazety włącznie, zachwyca się blogiem i fejsbukowym profilem Junior Brand Managera, zajmującym się głównie drwieniem ze swoich klientów i zleceniodawców. No fajnie, pośmiać się przez pięć minut można, ale potem nachodzi człowieka refleksja, czy warto. Bo wzajemna pogarda nie stwarza właściwej atmosfery do budowania życia gospodarczego. A sądząc po radosnych przyklaskiwaniach równie lub bardziej sfrustrowanych czytelników, w kontaktach zawodowych do czynienia mamy głównie z idiotami, chamami i kmiotami, którzy nam z naszymi talentami wszelakimi do pięt nie dorastają. Wish you luck, guys. Ale do adremu, nieprawdaż.)




No to czytamy w artykule na przykład, że "Jeśli klient już zapłaci, to chce wiedzieć za co zapłacił. Więc ma poczucie, że przysługują mu rzeczy, których nie ma w ofercie klubu." - mówi recepcjonistka. Czy jest na sali tłumacz? Czy autorowi chodzi o to, że klient chce zmaksymalizować swoje korzyści z posiadanego karnetu? Bo to wynika z kontekstu. Natomiast ze zdania - oskarżenie o korzystanie ze swoich praw konsumenta. No faktycznie, zbrodnia niesłychana.


Dalej piszą, że nasyfione. No nasyfione, jak wszędzie. Taki to naród, że syf robi i nie sprzątnie, bo oni do lepszych rzeczy stworzeni, państwo szlachta. Ja już się przemogłam, i zamiast kurwić pod nosem na niespuszczoną wodę w kiblu, wołam takie szlachcianki do poprawki. Nie zacytuję, co mi się zdarzyło usłyszeć w odpowiedzi. Ale to nie jest tak, że ludzie specjalnie przychodzą do fitnessu żeby nasyfić. Nie dalej jak wczoraj byłam w przychodni prywatnej i tam też woda w kiblu nie spuszczona, rolka papieru wala się po podłodze (rozwinięta, bo rolka papieru jak spadnie, to ma tendencję do rozwijania się, skubana). Tak już jest. Wychowujcie dobrze swoje dzieci, może za parę lat się coś zmieni - będziemy żyć w świecie ze spuszczoną wodą i z zamykanymi (ale bez trzaskania) drzwiami.


(Małe podliczenie na półmetku: pierwszy zarzut bez sensu, drugi bez sensu.)


Kolejna pretensja dotyczy tego, że trenerzy mają za mało asertywności, żeby wypraszać przeszkadzające grupie osoby z zajęć, zwłaszcza jeżeli te osoby są celebrytami (no serio, tak napisali). Ponadto klienci domagają się egzotycznych smaków herbat w barku (kurczę, gdyby mi klienci tak wprost zawsze mówili, czego chcą, byłabym wniebowzięta). A pan trener nie rozumie ludzi, którzy kupują karnet i przychodzą do klubu pracować na komputerze (cholera, czyżby ten artykuł był prawdziwy? Bo w sumie ja właśnie tak pracuję - tylko że nie kupuję karnetu. Ale nawet jeśli - co to pana trenera obchodzi?) No i wyznanie pani sprzątaczki, że w końcu przyzwyczaiła się do nagości w szatniach i strefach relaksu. Gratulujemy pani serdecznie. Czyli jest jakiś pozytyw.


Powiem tyle - z kilkoma właścicielami i menedżerami klubów fitness trochę się znam. Kiedy siadamy do budowy planu naprawczego (który w wielu przypadkach jest pierwszym kompleksowym planem zarządzania), nie ma miejsca na takie rzewne baje, przeznaczone dla naiwnego dziennikarza, który nie jest w stanie przefiltrować informacji przez swój dwudziestoletni mózg stażysty (to przy założeniu, że ten artykuł ma jakikolwiek związek z rzeczywistością), albo dla przedstawiciela emitenta karnetów typu benefit, żeby utargować wyższą stawkę. Klient nie jest, nie może być wrogiem. Czyli chyba jednak fake.







PS. I jeszcze taka jedna refleksja na marginesie - opowieści "z drugiej strony" pochodzą najczęściej z branż, w których klient jest zdecydowanie daleko za krzesłami* - na przykład gastronomia. Jakoś nie słyszałam, żeby ortodonta się skarżył, że ktoś mu umywalkę zapluł pastą do zębów.




* Czy ktoś tu jeszcze jest tak stary, żeby pamiętać ten reportaż z Magazynu Wyborczej? Mi wrył się on w pamięć bardzo, a czytałam go w podstawówce. Mniej więcej wtedy zdecydowałam, że w żadnej korporacji pracować nie chcę. I tak mi do dziś zostało.

3 komentarze:

  1. Ach, cudowanie się Ciebie czyta - na pewno nie pracujesz w jakiejś gazecie? Chyba bym ją kupowała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre słowo :-) Jednak uczciwie muszę powiedzieć, że ja mogę sobie pozwolić na pisanie kiedy mam ochotę - i wtedy faktycznie nieźle wychodzi. Gdybym musiała pisać na gwizdek, byłoby słabo - teraz pracuję nad marketingiem do serwisu internetowego i idzie mi jak krew z nosa :-/

      Usuń