poniedziałek, 3 grudnia 2012

Liczy się PERSONALITY, czyli Pani Leniuszka i Pani Irenka

Po ubiegłotygodniowych aktywnościach (3x TMT, 3x Zumba, 1x ABT) naszła mnie refleksja, poniekąd zainspirowana moimi wcześniejszymi rozważaniami na temat koncepcji ćwiczeń z wirtualnym trenerem w poście piętro niżej.

Otóż uczęszczam obecnie do placówki rekreacyjnej, w której TMT prowadzą dwie panie.

Pani pierwsza, już zresztą wspominana w tym pamiętniczku, szybko dorobiła się miana Pani Leniuszki, bo, cóż tu kryć, ta właśnie jej cecha zdominowała wszystkie inne. Tak więc Pani Leniuszka rzuca komendy, po czym oddala się do ciekawszych zajęć; może to być szperanie w torbie, otwieranie bądź zamykanie okna, ostatnio na przykład było to zdejmowanie spodni (WTF?) - wszystko, byleby nie ćwiczyć za dużo.

Jest też w klubie druga pani, która ze względu na to, że wizualnie bardzo przypomina moją przyjaciółkę Irenkę, otrzymała właśnie taki kryptonim operacyjny. I Pani Irenka ćwiczy uczciwie z grupą, co wprowadza dobrą atmosferę i powoduje ogólne zadowolenie (moje). Przynajmniej tak mi się wydawało.

Jednak właśnie w ubiegłym tygodniu miałam okazję uczestniczyć w zajęciach prowadzonych przez każdą z Pań w odstępie niecałej doby, w związku z czym lepiej mogłam sobie je porównać. I wynik jest zaskakujący. O ile Pani Leniuszka faktycznie dość mocno miga się od ćwiczenia z grupą, to Pani Irenka też wcale a wcale nie robi wszystkiego - jest to oczywiście więcej niż Pani L., ale do stu procent sporo brakuje. Więc skąd moje pozytywne wrażenia odnośnie jednej i negatywne względem drugiej?

Rozwiązanie tej zagadki jest proste jak budowa cepa: chodzi o komentarz werbalny. I tak od Pani Leniuszki słychać głównie: "kolana wyżej!", "a co to za podskok?", "to dopiero początek!", "staraj się bardziej!". Z przekazów (względnie) pozytywnych zapamiętałam tylko "no, dobrze", rzucane chyba służbowo na koniec każdej kombinacji, choć oczywiście mogę się mylić, bo w końcu byłam tam ćwiczyć, a nie prowadzić badania terenowe. Niemniej jednak kiedy słyszę coś takiego od osoby, która przechadza się między ćwiczącymi, popija wodę, a jeśli z rzadka dołącza do grupy, to tylko po to, żeby zaprezentować IDEALNY podskok lub IDEALNĄ pompkę, to ja mam ochotę wyjść. Oj, kiepska by była ze mnie żołnierka.

Z kolei komentarze Pani Irenki zdecydowanie lepiej motywują: obok sztandarowych "kolan wyżej" można bowiem usłyszeć, że "jest super", "teraz dużo lepiej" lub "jedna trzecia za nami, super dajemy radę".

Zatem w sumie banał - pozytywne wzmocnienie działa lepiej niż negatywne.

Ale też pokazuje to, że standaryzacja programów treningowych to tylko wierzchołek góry lodowej w budowaniu przewidywalnych doświadczeń konsumenta i minimalizacji poczucia niepewności i losowości, i w gruncie rzeczy jest psu na budę. Bo co z tego, że na każdych zajęciach w tym samym momencie robimy wykrok, pompkę czy podskok, skoro atmosfera panująca na sali zależy przede wszystkim od osoby prowadzącej? Która może tę atmosferę całkowicie zepsuć? 

Moja umiłowana mistrzyni mowy polskiej Dżoana K. miała sto procent racji: PERSONALITY jest bardzo ważne. Kształtowanie PERSONALITY powinno być obowiązkowym punktem szkolenia instruktorów. Albo kryterium do odsiewu. Bo cóż, nie wszyscy się nadają. Oj, nie.


1 komentarz: