piątek, 12 lipca 2013

Zapisy przez Internet

http://www.travelwebdir.com/
Ponad rok temu w klubie, do którego chodzę, wprowadzono zapisy przez Internet. To znaczy, już wcześniej były, ale takie więcej śmieszne, że się wysyłało maila z prośbą o zapisanie i chyba panie to ręcznie wprowadzały do komputera. Albo zadzwonić można było. Czyli umówimy się, że średniowiecze. Ale wprowadzili zapisy, trochę im się strona posypała, ale najważniejsze, że wszystko działa: kiedy zajęcia są odwoływane albo zmienia się trener, nawet przychodzi SMS.

Jednocześnie klub przypomina na każdym kroku, żeby się zapisywać, bo jeśli na jakiś tam z góry ustalony czas przed zajęciami (powiedzmy, że dwie godziny) nie będzie wymaganego minimum (powiedzmy czterech osób), to zajęcia się nie odbędą. Co swoją logikę ma. Łatwą do obalenia (nie chciałabym być instruktorem, który jadąc na zajęcia dowiaduje się, że przychodzić nie musi), ale dura lex, że tak powiem.

Parę dni temu wybierałam się na zajęcia. Były zapisane dwie osoby, dopisałam się, zakładając, że jeśli będzie "prawie minimum", to może jeszcze ktoś się dopisze. Ponieważ dzień miałam dość napięty, dość nerwowo sprawdzałam, czy ktoś się dopisze, czy też zajęcia zostaną odwołane, żeby wiedzieć jak będzie wyglądać mój plan dnia. Na szczęście ktoś się dopisał.

Poszłam na zajęcia. Na sali szesnaście osób. No ręce opadają.

Zawsze mi się wydawało, że takie zautomatyzowane zapisy to ogromna wygoda: można się zapisać w każdej chwili, nie trzeba dzwonić, nikt cię nie wykreśli, nie zabraknie miejsca. Przyzwyczaiłam się do takich zapisów jeszcze w Szwecji - tam było jeszcze bardziej "światowo" - po przyjściu do klubu odbijało się kartę w infokiosku, który drukował bileciki na zajęcia do oddania instruktorowi. Dlatego denerwował mnie trochę Pure, gdzie niby karnet open, ale na popularniejszych zajęciach - zwłaszcza takich ze sprzętem - zdarzało się, wcale nierzadko, że brakło miejsc. Z kolei "tradycyjne" zapisy (nie mówiąc już o konieczności deklarowania z góry dni i godzin - fitness to nie kurs chińskiego) to przeżytek i angażowanie pracowników w bezsensowne czynności. Dlatego też myślałam, że możliwość zapisów internetowych wszyscy przywitają z radością. No, niekoniecznie, jak widać.

2 komentarze:

  1. Dużo zależy od klubu. Chodziłam do krakowskiego LePremier - zapisy przez internet. Jeśli ktoś się nie zapisał (przez sieć, lub telefonicznie - panie dopisywały wówczas do systemu, także było widać ilość osób w systemie),musiał czekać do 5 minut przed zajęciami. Jeśli zostawały miejsca - wówczas kolejne osoby były wpuszczane według przyjścia. Ale tu uwaga - jeśli ktoś zapisał się i nie anulował przyjścia do 30 min przed, były konsekwencje. Po pierwszym razie nic (może się zdarzyć), ale po drugim taka osoba automatycznie wpadała na listę rezerwową. Oznaczało to, że na zajęcia typu joga, czy zumba raczej nie miała szans wejść. Skutek był bardzo szybki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu, gdzie chodzę, też są konsekwencje za nieanulowanie rezerwacji - bodajże po 3 nieodwołanych zajęciach w ciągu trzech tygodni możliwość rezerwacji jest blokowana na tydzień. Natomiast niestety nie stosuje się żadnego wzmocnienia pozytywnego, żeby zachęcić do zapisywania się wcześniej.

      Dla mnie takie zapisy to niesamowita wygoda - myślałam, że dla innych też, ale okazuje się, że wcale nie. Może wpływa na to groźba potencjalnej kary za nieodwołanie rezerwacji...

      Usuń