czwartek, 25 października 2012

Pożegnanie z klubem Slim & Fun

Wczoraj nadejszła wiekopomna chwila: zaliczyłam ostatnie z ośmiu zajęć wykupionych w klubie Slim & Fun (tym w boksie w centrum handlowym). Wprawdzie ostatnie zajęcia były miłą niespodzianką, bo były bardzo dobrze poprowadzone, ale z racji, że było to zastępstwo, nie ma się co podniecać i z prawdziwą przyjemnością z klubem się pożegnałam, z pewnością na zawsze.

Spieszę wyjaśnić, dlaczego.

Z czynników subiektywnych: niezbyt atrakcyjna lokalizacja, mały wybór zajęć odpowiadających moim upodobaniom, za niski poziom zajęć.

Z czynników obiektywnych: dziwne praktyki mistrzów ekonomii i PR w jednym - odsyłanie uczestników zajęć do domu, bo przyszło z mało osób, ciągłe zmiany w grafiku (akurat właśnie w przypadku zajęć, na które chciałam chodzić), przebieralnia poza klubem, łazienka poza przebieralnią, podłoga o przyczepności lodowiska.

Wzruszyła mnie zwłaszcza pani zza kontuaru, która mnie pocieszała, że mi zajęcia nie przepadają, jeśli zostały odwołane (na minutę przed rozpoczęciem) i że mogę "je odrobić". Cóż za łaska, szanowna pani. Oraz śmiała deklaracja na stronie www: "Gwarancja wysokiej jakości świadczonych usług".

Czy są jakieś plusy tego miejsca? Hmmm, gdybym była singielką, to pewnie do plusów mogłabym zaliczyć bardzo miłego i ładnego pana w recepcji, ale tak to jest to po prostu czynnik nieodstraszający, a co najwyżej obojętny. I czysto jest w miarę jeszcze.

Bilans bieżącego tygodnia: joga x2, step+ABT x1, fatburning x1, TBC+powerbar x1. Karto Benefit, wróć!

PS. Ponieważ w sobotę wybywam na urlop w mieście miłości, prawdopodobnie nastąpi krótka przerwa w relacjach, natomiast jakieś refleksje prawdopodobnie się pojawią. Po powrocie zamierzam uderzyć do nowego przybytku fitnessu, gdyż karta Benefit nie wróci przed grudniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz