Oczywiście wszystkiemu winne jest moje wrodzone i wypielęgnowane skąpstwo - trzeba było odżałować ćwierć tysiąca na miesiąc w Energy, a nie kupować w ciemno kjupony do niesprawdzonych klubów. Ale mam za swoje, nieprawdaż.
Przychodzę ja wczoraj na zajęcia, wita mnie recepcjonistka, wita mnie trenerka, ja się przebieram (w szatni, w szatni), po czym się okazuje, że nie przyszły cztery osoby, rzekomo nieodzowne, by zajęcia się odbyły. Pytam się, dlaczego do mnie nie zadzwonili. A, bo było pięć osób zapisanych. Aha, no to chyba nie ma problemu, skoro praktyką miejscową jest traktowanie zajęć nieobecnych jako obecnych. A no nie. Bo nie. Może pani zostać na pilates, może ktoś przyjdzie. WTF? Bareja wiecznie żywy - tylko w tym kraju.
Ja dużo rozumiem. Ja rozumiem, że kryzys. Ja rozumiem, że trener musi na siebie zarobić. Ja rozumiem, że jestem dziwadłem, które odwołuje wizytę u dentysty. I że wszystko to wina Tuska.
Ale nie rozumiem, jak można wymyślić, że będzie się klientów odsyłało do domu, bo tak, a klienci uśmiechną się, podziękują i nikomu o tym nie powiedzą. Mistrzowie WoMM, jak sto pięćdziesiąt.
PS. Z Archiwum X - od stanu początkowego ubyło mi równe pięć kilogramów. Co ciekawe, ostatnie półtora poszło sobie podczas odwyku od Benefita - chyba mój organizm zgłupiał do cna :)
No nieźle, jak mają tak mało osób to naprawdę mogli zadzwonić ;)
OdpowiedzUsuń