sobota, 24 listopada 2012

TMT - podejście drugie

Niniejszym uprzejmie donoszę, że drugie podejście do TMT zaliczone pomyślnie. Było dużo łatwiej, niż za pierwszym razem - przede wszystkim wiedziałam, czego się spodziewać (chociaż nie do końca, bo zajęcia prowadziła inna instruktorka i był inny układ, jeśli to w ogóle można tak nazwać). I trudno orzec, czy to kwestia przygotowania psychicznego, czy może trening był mniej wymagający - o co nietrudno, bo pani prowadząca już wcześniej zyskała u mnie miano Pani Leniuszki, gdyż snuje się po sali, coś mamle w ustach i w ogóle sprawia wrażenie, że wolałaby być gdzieś indziej. Na TMT ćwiczyła sporo jak na siebie, ale znacznie mniej, niż instruktorka, u której byłam poprzednio. No, ale cóż...

Za to miejsce miała ciekawa sytuacja - jedna z uczestniczek zajęć została wyposażona przez Panią Leniuszkę w pulsometr. Który to diwajs po zajęciach wykazał ni mniej ni więcej, a 350 kalorii. Co Pani L. podsumowała: "Pewnie się zsunął, na pewno spaliłaś 600 kalorii". No na pewno:)

Dzień po zajęciach czuję się świetnie - chociaż Pani L. przestrzegała, że "nie będziemy się ruszać przez trzy dni". Ja tam nie wiem - mimo że podczas zajęć odkrywałam na twarzy nowe odcienie czerwieni, to dzisiaj troszkę czuję plecy i tyle. Kolejne podejście w poniedziałek, natomiast dziś zbieram siły na jutrzejszy maraton. Szczerze wątpię, czy wytrzymam sześć godzin, ale jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz